Missippi Warta Blues

Przede wszystkim chcę pozdrowić wszystkich, których poznałam i wszystkich, którym ręki podać nie zdążyłam. I o wybaczenie proszę, że relacja niedokładna, że nie o wszystkich co grali tu pisze a jeśli nie piszę to nie temu,że nie warci mego pisania tylko zwyczajnie zostali przeze mnie przegapieni a i relacja po miesiącu spisywana bardzo świeża być nie może.
I gdy tak dziś w sierpniowy dzień piszę i wspominam ,wiem na pewno, ze bardzo jestem rada z mojej w rejsie tym obecności i już na kolejny się cieszę.

ż, że ja również poniedziałków nigdy nie lubiłam ale na ten czekałam niecierpliwie bo to był właśnie 16 lipca 2012, pierwszy dzień wieczornych koncertów w cyklu rejsu Mississippi Warta Blues. Przyznam,że nie odrobiłam lekcji i nie nauczyłam się rozkładówki na pamięć i z tego powodu nie usłyszałam koncertu Kasy Chorych, legendy polskiego bluesa, zakładając, ze jako największa gwiazda ostatnia będzie grać. Tym bardziej chylę czoła przed skromnością zespołu, bo zaprawdę powiadam Wam, tylko Ci co w swe wartości nie wątpią i grać kochają, grają , nieważne czy pierwsi czy ostatni i choćby do garstki wiernej i zakochanej publiczności. Muzyków z Kasy Chorych słyszałam potem wielokrotnie gdy z maluśkimi grali a Michał Kielak do końca imprezy nieustannie harmonijką swą brylował a ja czułam słuchając, że wcale nie grzechem ni zarozumiałością było świętego Skibę mu zastępować. Dygresje me wybaczcie, zacz jesteście pierwsi, z którymi podzielić się mogę emocjami bluesowego grania.
W Poznaniu grał jeszcze młody Blues Duo i stary, jak historia Dżemu, Cree w obstawie znakomitej. Ale prawdziwą gwiazdą wieczoru był duet z północnego stanu Mississippi. The Cedric Burnside Project. Bardzo żywiołowy luizjański blues, gorący tygiel amerykańskiego grania, dużo soulu, funcki i rocka. Pierwszą postacią w zespole jest Cedric Burnside, perkusista i wokalista, laureat wielu zasłużonych nagród, wnuczek znanego bluesmana Big Daddy czyli R.L. Burnsida. Cedric na bębnach grał od dzieciaka a gdy osiągnął wiek dojrzały lat13stu grał już z dziadkiem na scenie. W poznańskim koncercie grał z kumplem z podwórka Trentonem Ayersem ubranym głównie w przepiękny słomkowy kapeluszu południa a resztą ubrań korzenie bluesa sugerując. Większość tekstów jednak dla zespołu napisał brat Cedrika, mistrz freestylu, który w Poznaniu się nie pojawił.
Pamiętam ten koncert jak mgnienie oka, Pierwsze parę minut zaskoczona obserwowałam , że tak można doskonale i śpiewać i w bębny walić jednocześnie. Potem dotarła do mnie świetna gitara co wraz z perkusją perfekcyjnie nadrabiała braki basu a głos Cedrica był jak balsam dla ich fantazji grania, liryczny gdy trzeba, mocny i stanowczy i dam dużo wódki za to, że nigdy ten głos nie był szkolony i w tej prostocie właśnie jest tak piekielnie piękny.

Wtorek w Obornikach to bez wątpienia występ Big Fat Mama. I niech mi muzycy wybaczą ,bom krzyczała w radosnym amoku pod sceną,że są w zabawie muzyką prawie jak Łaki Łan. Nikt nie lubi porównań i lepszych przed sobą i nie mówię tu kto lepszy bo każda z tych formacji gra inaczej i na inne elementy stawia. Kto nie słyszał Łąki Łan może sobie niżej w mym blogu o nich poczytać.
Big Fat Mama to tak fantastyczne utwory jak Kult Okulara czy Baw mnie. Zupełnie biały odcień bluesa można by tytuł koncertu dać. Świetny głos kobiecy funckujący znakomicie, dużo soulu i zabawy na scenie i pod sceną także. Bajeczne stroje i świetne poczucie humoru. Tańce, śpiew i Radość Wielka. Można rzec,że ten koncert to prawdziwy Kolorowy Sen Nad Wartą.
Bo o porankach tu lepiej nie mówmy.

Następny wieczór po raczej mokrej żegludze to Wronki. Przyznam,ze ekipa p. burmistrza postarała się i zorganizowała wszystko jak mogła najlepiej. I tam właśnie,w miłych Wronkach, usłyszałam perełkę, muzykę pod którą mogę się podpisać, która jest taka jakbym ją sama sobie wymarzyła. Ale przed nimi grali jeszcze Midnight Blues i 20 mil od miasta oraz Kulisz Trio. Słuchałam, klaskałam i tak sobie siedziałam. A potem wyszedł na scenę JJ Band, którego nigdy wcześniej nie słyszałam i zwątpiłam nagle w swojego bluesa poznanie i wstałam. I jeszcze dziś, patrząc na stronkę chłopaków, widzę jak wiele jeszcze nie wiem i cieszę się bo odkryję przecież coś czego się przed ich koncertem odkryć nie spodziewałam. Nie ma słabej strony w J J Band. Genialny bas i bębny. Perfekcyjna w wyrazie gitara Jacka i jego wokal taki po prostu, bez specjalnego wysiłku, oszczędny w wyrazie. Nagle breckautowskie utwory odmłodniały, ze sceny popłynął wartki blues w rockowej oprawie, czerpiący z wielu gatunków i inspiracji, których jeszcze do końca nie znam. I byłoby zupełnie dobrze już ale w JJ Band gra, na okrasę i kapeli chwałę, Bartek Łęczycki,wirtuoz harmonijki i mało to rzec bo jego harmonijka to nie instrument tylko lecz żywy twór co płacze i łka i daje czadu w bluesowej nucie a taką lirycznie cudowną harmonijkę słyszałam kiedyś na pewnej płycie pt „Spirit Of Eden”. I nigdy więcej. Zakochałam się natychmiast i w dźwięku harmonijki tej i w JJ Bandu graniu. Słuchaliśmy w lejącym deszczu, pod parasolkami, tańczyliśmy w deszczu ciesząc się jak dzieci i jak dzieci żałując końca i klaszcząc o jeszcze.
A i niebo wciąż płakało z wrażenia...Co stało się kwiatom dziś?

Wybaczcie, nie napisze o Międzychodzie nic, bo po wstępnym obejrzeniu toi, sztuk dwie, i dalekiej drogi pod prysznic, że o kaprysach pogody nie wspomnę, nie miałam ochoty się udzielać towarzysko.

Dobijamy do Skwierzyny. Słonecznej, z kawałkiem prawie profesjonalnej przystani przy Domu Nad Rzeką, z kibelkiem normalnym na terenie i rzędem długim tojków na terenie koncertowym.
Grał Olek Blues i Boogi Boys i Hard Times co miał grać gdzieś w sali hotelowej Domu Nad Rzeką ale o tym dowiedziałam się dopiero teraz. Cóż, byłoby bardziej kameralnie ale Hard Times, z wielkim głosem Łukasza Wiśniewskiego i cudowną gitarą Marcina Hilarowicza doskonale poradzili sobie na dość dużej przestrzeni nadwarciańskiego parku w Skwierzynie.
Byłam ogromnie zaskoczona rozmachem i doświadczeniem wokalnym Łukasza, wszak to młody jeszcze chłopak a głos, oj głos jakich nie ma wielu wśród młodych wokalistów. Głos co raz brzmi jak Tom Jones , nic nikomu nie ujmując, raz się zapuszcza w klimaty Waitsa a za chwilę znów jest swój i radośnie chłopięcy. A jak się znudzi śpiewaniem to harmonijkę jak asa a z rękawa wyciąga . Do tego dwie piękne akustyczne gitary, bębenki, cudownie się zgrywają wszyscy tworząc formację klasy Dave\a Matthessa choć wiekiem o połowę mniejszą
Grają bluesowe pieśni i ragtimy, własne kompozycje,od smutku do radości, dobry koncert i młodzi acz wielcy duchem muzycy.

Pełny i piękny popis Marcina Hilarowicza usłyszałam jednak następnego wieczoru gdy grał z własną formacją o dźwięcznej nazwie Que Passa. Dwa ostatnie wieczory. Przedostatni w Gorzowie Wlkp i tam na scenie nastąpił gitarowy akustyczny atak w postaci zespołu Que Passa. Niesamowita wirtuozeria muzyków, scena pod pięknym starym mostem, dźwięki flamenco i akordeon cudownie błyszczący przenoszą nas do roztańczonej Andaluzji i tylko patrzeć tancerzy na scenie. Que Passa dali świetny koncert i śmiało mogę rzecz, że są jedyni w swoim rodzaju, muzycy i zarazem aktorzy i wszystko to na najwyższym poziomie. Brawo Que Pasa.
Oczywiście nie oni jedni grali na tej scenie,jednak przyćmili każde inne granie. Sam Gorzów się nie postarał. Duże miasto,odrestaurowane nabrzeże obsadzone knajpkami i pięknym deptakiem. Ale dla rejsowiczów warunków żadnych, podobnie jak dla mieszkańców Gorzowa co przyszli na koncert. Może to nie miejsce na takie rozważania ale te dwa nędzne,stare i śmierdzące toye to wstyd dla miasta. A tak ładna scena...

Niestety następnego dnia dopłynęliśmy do Kostrzynia. Niestety, bo to już niedziela i czas się będzie w poniedziałkowy poranek żegnać. Tymczasem czekamy na muzyczny finał. Dwie nagrody pieniężne dla najlepszych debiutów i ch koncerty, poza tym Zydeco Flow, którego nie słyszałam i pożegnalny koncert połączonych sił pt, Harmonijkowy Atak.
Uwaga, teraz będzie o wygranych. Dołączam się do gratulacji. Drugie miejsce zajęła Gosia Werbińska z Błażejem Pawliną. Duet z Trójmiasta. Przyciągnął mnie znajomy głos. O, to głos znany mi od zawsze. Pomyślałam, że oto mamy nową Janis Joplin, taka polską naszą Janis. Piękny głos ma Gosia a pan Błażej gra na gitarze akustycznej równie cudownie. Głównie grają standarty lecz nie tylko. I naprawdę dobrze to brzmi. Ale koncert się skończył a ja wciąż czekałam...Czekałam aż dziewczyna pokaże co naprawdę potrafi,co naprawdę czuje i co chce nam dać. Ekspresji zabrakło i wyrazu. A może odwagi by zawyć, by krzyknąć,
by się odważyć...
Ach,moje niespełnienie ugasił laureat pierwszej nagrody o zabawnej nazwie Cheap Tobacco.
Zespół grał wcześniej w Międzychodzie. I tu już niczego nie brak. Piękny po polsku głównie śpiewany blues-rock. Śpiewany z zacięciem i bez pamięci. Dziewczynę trudno zapomnieć. Szczuplutkie zjawisko o burzy długich włosów, w hippisowskiej kiecce i na boso. To był świetny koncert, standarty były owszem, ale głównie kompozycje własne takie z kopytem jak Wędrówka czy balladowe z tekstem jak z morderczych ballad. Nagroda zasłużona w stu procentach, świetna muzyka, świetne teksty i świetna wokalistka. Cóż jeszcze?
Jeszcze był ostatni koncert pożegnalny. Ale jakiż to był koncert. Nie było na widowni osoby choć jednej, która by siedziała grzecznie. Kosmicznie przebrani muzycy z JJ Band i Hard Times i Maciej Kielak i wielu innych, których nazwisk nie znam, wybaczcie. Trzy harmonijki to już siła,
do tego kilka gitar, wspaniały bas i pasja, ogromna pasja co rzucała na kolana, niekiedy dosłownie gdy muzykom zbrakło sił. Chylę czoło przed tym występem i polecam wszystkim Harmonijkowy Atak. Na kaca i na smutki. Do tańca i do zadumy.
Take Me To The River. Za rok.
Coś się kończy, coś się zaczyna...







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Blues Express 2014

Ethno Port 2013